sobota, 30 stycznia 2010

Powrót do szkoły...


Nie wiem, czy te dwa tygodnie pomogły mi na odreagowanie i nabranie sił na pełne 8 tygodni. Pierwszy tydzień był, jak już wspominałam, cudownym przeżyciem, a drugi pozwolił mi na całkowite zanurzenie się w książkach i filmach. Jednak cały czas ciążą myśli o szkole, przez sen przypominam sobie szkolne historie, półka ugina się od materiału, który dawno już powinnam opanować. Dopiero dzisiaj zabrałam się do pracy a i tak mam wrażenie,że do poniedziałku nie zdążę. Bo nie zdążę. Na razie, dostatecznie opanowałam barokowe opery na historię muzyki, nauczyłam się 50 słówek na dod angielski i napisałam zadanie na hiszpański i przećwiczyłam połowę kadencji. Nie udało mi się poćwiczyć na pianinie, choć moim celem było nauczenie się choćby jednego utworu na pamięć. Nie udało się, bo cały czas jestem chora i głowa tak mnie boli, kiedy próbuję ją zagłuszyć dźwiękami. Wiem że to zbyt znana wymówka, ale jakże prawdziwa. Zapewne zachowuję się jak zawodowy kujon, ale przerażają mnie ciągłe poprawy. Zalegają i nie da się ich nadrobić. Prawdziwy koszmar. Już nie wspominam o takich beznadziejnych sprawdzianach jak biologia, geografia, fizyka, religia, na które nie mam ambicji się uczyć. No, może jeszcze biologia. Ale tego jest tak dużo... Wszystko tak się zbiera, że jutro eksploduje. Na 100%. A wtedy wrócę do książki, włączę telewizor. Zawsze tak robię, kiedy nie wiem od czego zacząć. I znowu mam wyrzuty, że nie jestem systematyczna. Systematyczność wiele ułatwia, ale jest taka trudna w realizacji... Cóż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz